Historia pewnej… Greczynki

Historia ta jest kontynuacją relacji z naszej wyprawy “Uparci jak Osioł”.

Nasza wyprawa na grecką wyspę Korfu, aby pomóc w Corfu Donkey Rescue, była zaplanowana prawie co do minuty! Wiedzieliśmy gdzie będziemy, co będziemy robić i co przekażemy Wam w naszej relacji. Jednak wszystko zmieniło się już pierwszego dnia…

Po zeszłorocznej wizycie na Korfu wiedzieliśmy, że na wyspie jest bardzo duży problem z bezdomnymi zwierzętami. Spędzając wakacje w hotelu pełnym turystów, być może nawet nie dostrzeżecie tego problemu. Przypadkiem w hotelowej restauracji będzie łasić się do was przy śniadaniu jeden lub dwa małe kociaki i pomyślicie sobie, że to nawet urocze, podzielicie się z kociakami jedzeniem i zrobicie słodkie zdjęcia na Insta… Dopiero rozglądając się dookoła, zauważycie, że to nie tylko dwa małe kociaki, a całe kocie rodziny siedzą przy kontenerach na śmieci, małe szczeniaki i dorosłe psy wyczekują przy krawędziach jezdni, jakby same chciały skrócić swoje cierpienia, zauważycie, że bezdomnych zwierząt na wyspie jest mnóstwo, a to dlatego, że na Korfu nie ma obowiązku sterylizacji zwierząt…Jadąc drogami Korfu nie da się nie zauważyć potrąconych lub martwych zwierząt, jednak mało kto przejmuje się ich losem.

Kot ze schroniska Corfu Donkey Rescue, w 2016 roku.

Ale od początku.
Pierwszego dnia naszego pobytu na wyspie stwierdziliśmy, że okrężną drogą pojedziemy do sklepu, zatrzymując się w miejscach, w których byliśmy rok temu. W drodze nasza nawigacja zaczęła wariować i okazało się, że pojechaliśmy złą drogą i musimy zawrócić.
Dobrze, że musieliśmy zawrócić…
Jadąc w kierunku Benitses, 20 metrów od samochodu, na samym środku drogi zauważyliśmy leżące futrzaste truchło. Od razu pomyśleliśmy, że to kolejne biedne zwierzę przejechane przez samochód. Jednak kiedy dojeżdżaliśmy na wysokość około 5 metrów, to małe “coś” uniosło głowę i znalazło się między kołami Saabiny. Wszystko trwało sekundy. M. natychmiast zahamował i auto zatrzymało się nieopodal zwierzaka. Na szczęście za nami nie było innych podróżujących, bo mogłoby się to skończyć źle i dla nas, i dla niego. Szybko wysiedliśmy z auta i zauważyliśmy na drodze małe, ledwo przytomne kociątko z roztrzaskaną łapą, która już w żaden sposób kociej łapki nie przypominała. Nie zastanawiając się ani chwili, zabraliśmy kociaka z gorącego asfaltu i zawinęliśmy w jeden z koców, który miał trafić następnego dnia do schroniska dla osłów.

Szybka burza mózgów co robić, bo oprócz schroniska dla osłów nie znamy nikogo. Żadnej lecznicy, do której można by się zgłosić. Stwierdziliśmy, że pojedziemy właśnie do schroniska i Judy – właścicielka, na pewno nas gdzieś pokieruje i kociakowi pomoże. To była podróż w ekspresowym tempie, M., który zawsze jeździ przepisowo, w tym przypadku sam był chyba zdziwiony swoją jazdą, ale tu liczyła się każda sekunda. Małe zawiniątko całą drogę leżało na kolanach W. Kiedy ta odkryła koc, jej oczom ukazał się przerażający widok.

Prawa przednia łapa była obdarta ze skóry, poturbowana, napuchnięta, zaczynała gnić, a w ranie zagnieździły się już robaki… obrzydliwe białe larwy. Kociak ledwo oddychał, widać, że był odwodniony i głodny. Co jakiś czas patrzył się na nas tylko swoimi wielkimi brązowymi oczami. Po około 45 minutach dojechaliśmy do schroniska i zastaliśmy… zamkniętą bramę. No tak, było już po 17:00, a brama dla odwiedzających schronisko otwarta jest tylko do piątej. Niestety nawet mimo ujadania psów pod bramą nikt nas nie usłyszał, już szukaliśmy jakiegoś numeru telefonu, kiedy pod schornisko podjechał samochód. Na szczęście pojawiła się świeża menadżer i dwie wolontariuszki z Niemiec, które przyjechały do schroniska ze znalezioną zranioną kotką.

Dzięki niej i wolontariuszom trafiliśmy z kociakiem do lecznicy weterynaryjnej, lekarz, który nas przyjął powinien dostać ogromny medal! Diagnoza jaką dostaliśmy może nie była do końca szczęśliwa, ale najważniejsze, że kociak mimo ogromnego zakażenia przeżyje, przez najbliższe dni ma zostać w lecznicy, gdzie czekała go antybiotykoterapia i amputacja łapki.

 

Dowiedzieliśmy się również, że ten kociak musiał zostać potrącony przez auto 4-5 dni temu, skoro doszło do tak okropnego zakażenia i obecności larw. Dlaczego nikt mu nie pomógł?! Tego nigdy się nie dowiemy, ale wiemy już, że przypadki nie istnieją, i najwidoczniej musieliśmy pojechać złą drogą, żeby pomóc temu maluchowi…

Wycieńczeni emocjami dnia pierwszego wróciliśmy do domu. Następnego dnia z samego rana udaliśmy się zobaczyć jak miewa się mała kotka. Po nocnej obserwacji, podawaniu zastrzyków z witaminami i antybiotykiem, kociak miewał się nad wyraz dobrze. Zaczynał domagać się jedzenia, co było bardzo dobrą oznaką – kot chce jeść, czyli chce nabrać sił i wyzdrowieć! A w dodatku wcale nie dziwiło nas, że jest tak bardzo głodny – kotka ważyła zaledwie 600g.

Lekarz zdecydował również, że nie będzie amputacji łapki! Na szczęście po odkażeniu rany i dzięki podawanym antybiotykom w łapce wróciło czucie. Skoro kociak przeżyje i ma się coraz lepiej, to teraz decyzja co z nim zrobimy? Nie zastanawialiśmy się nawet chwili – M. od razu powiedział: “Bierzemy ją do Polski!”… Mhm… do Polski, samochodem, 2500km… Co to dla nas?!? Dwa koty czekają na nas w domu, to i z trzecim damy sobie radę 🙂 Zresztą… kociak skradł nasze serca od razu!
Małą Greczynkę nazwaliśmy Pela, ponieważ znaleźliśmy ją na ulicy Epar.Od. Pelekas-Kastellanio. Innego imienia nie mogła dostać.

Pela spędziła w lecznicy cztery dni, gdzie zyskiwała siły na trzydniową podróż do nowego domu.
Na dzień przed wyjazdem z Korfu odebraliśmy Pelę z lecznicy, razem z zapasem jedzenia na drogę powrotną dla naszego żarłoka.
Zakupiliśmy najtańszy i najprostszy transporter, żwirek oraz maskotkę bałwanka – jedyną maskotkę dla kota, jaką można było znaleźć w greckim sklepie dla zwierząt.

Nasza droga powrotna miała trwać 7 dni, mieliśmy zajechać nad Morze Czarne, poznać bliżej Rumunię, jednak ze względu na małą Pelę nasza trasa musiała zostać skrócona do 3 dni.
Kotka większość czasu spała, a potrzeby sygnalizowała w swój sposób.
Gdy domagała się jedzenia podgryzała palce, a gdy potrzebowała dostać się do kuwety – drapała spód transportera, bądź kocyk.
Pierwszą noc przespała luzem w samochodzie na W., a drugą w namiocie zamknięta w transporterze.

Zasypiała tak jak my i budziła się również z nami.
Po dotarciu do Polski udaliśmy się do naszego weterynarza, który usunął strupy z przetrąconej łapy i rozpoczęliśmy gojenie rany  “na mokro” za pomocą żelu i opatrunku zmienianego codziennie, dzięki czemu na łapie zaczął odbudowywać się naskórek.
Prześwietlenie ukazało nam również połamane kości w łapce, tzw. paliczki i skręcenie stawu.

Kostki Peli są zbyt małe, aby je łamać i nastawiać ponownie, więc najpierw weterynarz zalecił nastawienie stawu, co bardzo ułatwiłoby poruszanie się Peli na tej łapie. Do tej pory Pela opierała cały ciężar ciała na skręconym stawie, co mogło się w dalszej perspektywie objawić różnymi schorzeniami i problemami z chodzeniem. Podczas narkozy założono jej gips, który przez ostatnie 3 tygodnie stabilizował poprawną pozycję łapy. Po tym czasie łapa jest w 90% wyprostowana, Pela prawidłowo staje i się porusza, a nawet uskutecznia biegi i skoki.

Cieszymy się ogromnie, kiedy patrzymy na to małe odratowane kocie, bo aż strach pomyśleć co by mogło się z nią stać na środku tej drogi. To był jednak szczęśliwy dzień dla Peli i teraz ma już swój nowy dom.

Aktualizacja 17 września 2017.
Zakończyliśmy naprawę łapki. Zdjęcie po lewej przed, a po prawej po naprawie.
Bądź szczęśliwa Pela w nowym domu, w nowym życiu przy Kici i Teofilu.

Jeśli trafiłaś/trafiłeś na naszą stronę z Wykop.pl, prosimy nie zapomnij wykopać znaleziska. Dzięki!

Możesz również polubić…

6 komentarzy

  1. Aga pisze:

    Wzruszająca historia. Prezentujecie najwyższy poziom człowieczeństwa. Niestety większość ludzi zapomina, po co człowiek ma mózg i emocje. No to właśnie po to. Żeby ich używał. Jesteście najlepsi. Niech wasza historia idzie w świat i niech inni się od was uczą. Niech ucza się człowieczeństwa.

  2. Mirek pisze:

    Brawo! Odzyskałem wiarę w ludzi!

  3. hanna pisze:

    Jesteście cudowni, niech Pela zdrowo się chowa, piękna historia. Sama staram się dokarmiać bezdomne koty greckich wysp, ale i tak zawsze mam doła, gdy widzę te wychudzone zwierzaki, trochę to psuje moje postrzeganie greków i Grecji, ale dobrze , że są takie miejsca jak to na Korfu…i tacy ludzie jak Wy, pozdrawiam:)

  4. Pat pisze:

    Jesteście świetni! Odzyskałam trochę wiary w ludzi dzięki Waszej historii. Pela jest szczęściarą i ma najlepszy domek, jaki mogła sobie wymarzyć 🙂

  5. Ania pisze:

    Niesamowita wzruszająca historia. Jeszcze są wspaniali ludzie na tym świecie i pomagają .Trzeba im bardzo bardzo podziękować za uratowanie biednego kociaka. Szczęściara Pela

  1. 5 kwietnia, 2018

    […] No może nie do końca pustym, bo od pewnego czasu dzielę swoją życiową przestrzeń z dwójką innych kotów – Teofilem, który wprowadził się znienacka dwa lata temu, i Pelą, która jakimś cudem przyjechała razem z wakacyjnymi walizkami człowieków w zeszłe lato. Podobno wszyscy nie dowierzali, jak tu trafiła. O jej historii możecie przeczytać tu: HISTORIA PEWNEJ… GRECZYNKI. […]

Skomentuj Mirek Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses User Verification plugin to reduce spam. See how your comment data is processed.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.